niedziela, 7 lutego 2016

Kosmetyczne niewypały - dlaczego nie wszystkie opisuję?

Tak mnie wczoraj natchnęło, że powinnam Wam wyjaśnić pewną kwestię dotyczącą moich nieudanych zakupów kosmetycznych.

Totalne wtopy nie zdarzają mi się często, choć bywają. Kosmetyki, które nie do końca wpisują się w moje upodobania zdarzają się niestety nieco częściej, choć skłamałabym twierdząc, że nader często. Dlaczego jednak rzadko o nich piszę? Ponieważ wtedy, gdy po 2-3 użyciach orientuję się, że kosmetyk nie jest dla mnie, po prostu go oddaję. Nie mam zwyczaju zużywać do końca lub chociażby do połowy czegoś, co już na wstępie pokazuje mi środkowy palec... Nie potrafię używać odżywki, która nie służy moim włosom, nie będę smarować się kremem, który pogarsza stan mojej cery. Bo i po co mam to robić? Po to aby przez kolejne 2 miesiące regularnie przekonywać się, że odżywka puszy i wysusza włosy i świadomie pogarszać ich wygląd? Po to aby regularnie, co wieczór, katować swoją cerę kremem, który bardziej jej szkodzi niż pomaga? Nie czuję wewnętrznej potrzeby przekonywać po stokroć samą siebie, że coś mi nie pasuje. Być może po dwudziestym razie dany kosmetyk by mnie w sobie rozkochał, być może z niektórych zrezygnowałam zbyt szybko i zbyt pochopnie się do nich uprzedziłam. Być może. Trudno. Muszę z tym żyć.

W kontekście recenzowania powyższych przypadków jest następująco: skoro oddałam coś po dwukrotnym zastosowaniu to jakie mam podstawy do napisania rzetelnej opinii o produkcie???? No moim zdaniem żadne. Nie piszę ich zatem. Ocenianie kosmetyku po parokrotnym użyciu jest według mnie śmieszne, krzywdzące i bezsensowne. Dlaczego? Bo sama sobie nie dałam szansy, by go poznać. Obrzucenie błotem czegokolwiek, co użyłam dwa razy i zaraz oddałam nie jest w moim mniemaniu dobrym pomysłem. I już.

Kosmetyki, które nie do końca mi pasują, mają jakieś wady, nie powalają na kolana, ale jednak rokują, zostają dopuszczone do stałego użytku :D, czasem po małym tiuningu. Jeśli bowiem na wstępie jest nadzieja, że choć trochę się polubimy, daję mu szansę. I takie kosmetyki opisuję bez względu na to czy się końcowo zakumplujemy czy jednak nie. Tych, które na wstępie wywarły na mnie bardzo złe wrażenie i nie mam ochoty mieć z nimi do czynienia, pozbywam się i nie katuję się nimi w imię wyższego dobra (nie wiem czyjego...).

O totalnych wtopach możecie zatem u mnie czytać wtedy, kiedy jest to kosmetyk jednorazowego zastosowania (np. farba do włosów) lub gdy wyniszczające efekty dopadają mnie po dłuższym jego stosowaniu, pomimo pierwotnie pokładanych w nim nadziei na dobrą współpracę (czyli używałam kosmetyku na tyle długo, by w moim mniemaniu mieć prawo się o nim rzetelnie wypowiedzieć).
Nie mam zwyczaju mordować się z niedobranym kosmetykiem tylko po to, żeby go potem publicznie obsmarować :D. Nie mam także zwyczaju oczerniać kosmetyków, z których zbyt szybko zrezygnowałam.

Wychodzę z założenia, że kosmetyki i blog są dla mnie, a nie ja dla nich. I chociaż kocham Was bardzo, to nie będę stosować niczego, co według mnie nie jest dla mnie, tylko po to, żeby móc Wam napisać jak wiele szkód mi dana pozycja kosmetyczna wyrządziła. Z drugiej natomiast strony nie mam zamiaru oczerniać produktów, których nie poznałam wystarczająco, bo nie byłaby to w moim odczuciu wiarygodna opinia.
Taką mam politykę pielęgnacyjną :).

PS.
Zauważcie proszę, że nigdzie nie napisałam, że boję się, stronię bądź nie lubię pisać negatywnych recenzji. Nie wiem skąd takie wnioski można wysnuć...
Nie boję się pisać niemiłych rzeczy o kosmetyku. Zresztą robię to, ale pod warunkiem, że miałam możliwość go dokładnie poznać. Nie napisałam w tym poście, że nie wystawiam negatywnych opinii, tylko że nie wystawiam ich po 2-3 krotnym użyciu kosmetyku!
Jak ktoś zachwala krem po 3 użyciach to jest według Was śmieszny i się sprzedał. Ale jak ktoś miesza krem z błotem po 3 krotnym zastosowaniu to jest bohaterem blogosfery??
Moim zdaniem każda opinia, zarówno negatywna i pozytywna, wymaga dobrego poznania ocenianego produktu. I to właśnie napisałam.