wtorek, 11 lutego 2014

"Podrasowywacze" z mazideł

Mazidła to jeden z pierwszych sklepów, z którymi się zaprzyjaźniłam po zmianie pielęgnacji na naturalną. Ponieważ zaczynałam od własnorobionych kosmetyków (kremy, masła, lotiony, balsamy, toniki, mgiełki, szampony i takie tam) w mojej lodówce swojego czasu więcej miejsca zajmowały półprodukty kosmetyczne niż jedzenie :). Moja figura była wtedy wniebowzięta....
Dość dawno temu przeszłam na gotowe wynalazki kosmetyki naturalnej, ale nieraz stosuję półprodukty w roli podrasowywaczy posiadanych kosmetyków.



Ostatnimi nabytkami są drobiazgi z mazideł właśnie:
- ekstensyna
- olejki eteryczne: rozmarynowy i cedrowy
- dry flo

Ekstensyna (roślinny kolagen), zgodnie z informacją na mazidłach, jest świetnym, naturalnym humektantem o dużym powinowactwie do struktur skóry i włosów, tworzącym na ich powierzchni trwały film ochronny utrzymujący zwiększony poziom wilgotności. Zwiększa syntezę kolagenu w skórze poprawiając tym samym jej strukturę, elastyczność i napięcie, czyni ją miękką i jedwabiście gładką oraz chroni przed wpływami czynników atmosferycznych. Produkt jest doskonałą roślinną alternatywną dla kolagenu zwierzęcego stosowanego w preparatach kosmetycznych o działaniu nawilżającym i przeciwzmarszczkowym (TU dokładny opis działania i zastosowania).
Używałam do twarzy (dodałam 3% do toniku), ale zepsuła mi cerę. Skóra twarzy zrobiła się nadwrażliwa, wyglądała jak przemarznięta, straciła na jednolitości kolorytu i ogólnie taka była nieciekawa i umartwiona. Odstawiłam ekstensynę i twarz wróciła do siebie.
Dodałam też trochę do sprayu do włosów, ale ponieważ sprayu używam również do grzywki to niestety obsypało mi czoło przy linii włosów.
Tak więc obraziłam się na ekstensynę i rozstaję się z tym cudem raz na zawsze. Przyznam, że bez żalu...


Olejkami eterycznymi, cedrowym i rozmarynowym, wzbogacam szampony celem opóźnienia przetłuszczania się włosów.
Nie to, żebym miała problem z przetłuszczaniem się włosów nie wiadomo jaki. Odkąd pamiętam myłam włosy co dwa dni i odkąd pamiętam zawsze marzyło mi się robić to rzadziej :). To jeden z tych wiecznych, egzystencjalnych celów, na dążeniu do których upływa nam życie...
Rzecz jasna nie jest to dla mnie żaden priorytet, no ale cele w życiu trzeba mieć – i to nie tylko te śmiertelnie poważne ;).
Najbardziej dokuczliwe w tym codwudniowym rytuale jest fakt, że aby pokazywać się reszcie ludzkości następnego dnia po umyciu włosów muszę zrobić to rano – włosy umyte pierwszego dnia rano na dzień drugi, do późniejszych godzin popołudniowych, wyglądają zazwyczaj w granicach tolerancji. Niestety w przypadku umycia ich wieczorem jedynie kolejny dzień jest ok. Myjąc włosy wieczorem musiałabym robić to codziennie… a tego nie chcę. Bo nie. I już.
Poranne mycie włosów wiąże się z koniecznością wstawania o godzinie 5 rano. Niby jest to tylko 20 minut wcześniej niż w dni bezszamponowe, ale 20 minut rano to strasznie dużo czasu! Nie jest to pora do wstawania dla normalnego człowieka i nigdy się do tego nie przyzwyczaję, pomimo że praktykuję to już od kilkunastu lat. Nie jest prawdą, że można się do takiego trybu życia przyzwyczaić. Nie można! Wciąż i codziennie boli tak samo….

Dodanie olejku cedrowego do szamponu (3 krople na 30-40 ml) powoduje, że włosy w trakcie mycia wydają się suche... i sztywne. Dziwne wrażenie, mam nadzieję, że w dłuższej perspektywie czasu nie będzie to oznaczało wysuszania włosów. Zapach leśny, iglasty, przyjemny i dość delikatny. Bałam się, że będzie przypominał sosnowy odświeżacz do toalet :), ale nic takiego nie ma miejsca. Dodanie olejku cedrowego usztywnia moje włosy i je rozprostowuje. To znaczy powoduje, że są bardziej proste niż zwykle, bo jak wiecie zbyt dużo fal do rozprostowania nie posiadam :). Raczej nie podoba mi się ten efekt, ponieważ nie idzie za nim zwiększenie objętości włosów, są lekko oklapnięte i wyglądają jakoś tak niewesoło.
Pierwsze wrażenia niezbyt zachęcające, nie wiem czy zdecyduję się na jego dalsze stosowanie.

Olejek rozmarynowy jak pachnie każdy wie :). Dodanie go do szamponu nie powoduje uczucia zwiększonej suchości włosów. Czuję silniejsze niż zwykle odświeżenie skóry głowy. Nie pogarsza wyglądu włosów, nie przyklapuje ich. Włosy ładnie błyszczą, są miękkie, nie mam problemu z układaniem. Zapach zostaje na włosach, przy poruszaniu się czuję lekką i przyjemną dla nosa nutkę rozmarynową :). Przyznam, że zapach rozmarynu odpowiada mi bardziej niz olejku cedrowego.
Czasami dodaje też 2-3 kropelki do maski włosowej.
Przy tym olejku zostanę chyba na dłużej.

Na dzień dzisiejszy nie doczekałam się jeszcze skutków stosowania olejków w odniesieniu do przedłużenia świeżości włosów, ale wiadomo, że proces zmniejszenia wydzielania sebum przez skórę głowy wymaga cierpliwości. Ponieważ więc na efekty trzeba będzie trochę poczekać to napiszę o nich za jakiś czas.
A Wy trzymajcie kciuki za powodzenie misji :).



Dry flo kupiłam, bo miałam dosyć zachwytów moich wizażowo - wątkowych koleżanek nad jego skutecznością w kwestii matowienia cery :). No tak kusicielki jedne zachwalały, że przebrała się czara zazdrości i musiałam nabyć!
Do tej pory w roli pudru matującego stosowałam puder jedwabny hauschki. Cera świeci mi się po paru godzinach w strefie T (drażni mnie to!), więc co szkodzi spróbować tego cuda? Ano nie dość, że nic nie szkodzi to i niewiele kosztuje, bo ogromne, 100g opakowanie dry flo, to wydatek niecałych 14 zł. Proszku jest dużo, wzięłyśmy z koleżanką na pół.
Samo dry flo stosowane jako puder wykończeniowy mnie nie przekonało. Efekt był zbyt mączny, za toporny, nie wyglądałam dobrze. Cera była zgaszona, smętna. Mieszam zatem dry flo z pudrem hauschki, dodając dry flo najwyżej połowę, często ok 1/3. Przy takich proporcjach efekt wizualny mi odpowiada, mat jest konkretny, ale nie tępy. Czas matowienia twarzy z pewnością byłby dłuższy przy stosowaniu dry flo saute, ale i tak cera świeci mi się później - na moje oko o jakieś 1,5 - 2 godziny. Zauważyłam też, że podkład mineralny odrobinkę zyskuje na trwałości, a poprawka w ciągu dnia może często ograniczać się do odciśnięcia facjaty w chusteczkę, bez konieczności dodatkowego przypudrowania noska (wystarcza delikatne zdjęcie nadmiaru sebum).
Produkt nie powinien wysuszać, bo po pierwsze primo nie używam go w roli primera, a po drugie primo nakładam go jako dodatek do pudru wykończeniowego a nie samodzielnie. Ale oczywiście będę obserwować jego, dość dobrze znane, zapędy w kierunku wysuszania cery.

Jeśli macie problem z przetłuszczaniem się cery i jej świeceniem w ciągu dnia pokuście się o zakup dry flo - jeśli Wam nie będzie odpowidać nie stracicie wiele, najwyżej 14 zł :). Uważajcie tylko na wysuszanie cery i reagujcie na pierwsze oznaki takiego działania produktu. Bardziej niż stosowanie solo polecam tuningowaniu pudru, ale wiele osób używa dry flo samodzielnie i są zadowolone.

6 komentarzy:

  1. Muszę wreszcie zakupić sobie jakieś półprodukty. Ale sama nie wiem od czego zacząć;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A do czego chcesz ich używać?

      Usuń
    2. Myślałam żeby zacząć od włosów:)

      Usuń
    3. Dobry plan :)
      Tylko uważaj - to wciąga... :)

      Usuń
  2. Ja już od 2 lat próbuję wykończyć puder bambusowy z BU i już go mam naprawdę dosyć. Teraz zamówiłam sobie puder z Amilie i jest świetny. Moja cera jest dwa razy dłużej zmatowiona (albo i lepiej) niż w przypadku bambusa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi bambus nie pasował, też nie widziałam efektu matowienia i bardzo wysuszająco na mnie działał. Oddałam :)

      Usuń