Dziś pomęczę Was swoimi przemyślenia na temat współprac nawiązywanych przez blogerów z firmami. Chodziło mi to po głowie już od dawna, ale ostatecznym impulsem do opublikowania poniższego tekstu stał się post Kosodrzewiny, a dokładnie fragment opowiadający o tym, jakie zdanie mają o nas sklepy - według jednej z właścicielek blogerki kosmetyczne, to największe idiotki internetu, bo za
przeterminowaną maskarę i żel pod prysznic napiszą wszystko, co ona
zechce (mam nadzieję Kochana, że nie masz nic przeciwko zamieszczeniu powyższego cytatu).
Nie wiem jak Wy, ale ja nie czuję się idiotką pomimo tego, że piszę o kosmetykach. Einsteinem zapewne nie jestem, ale moje IQ nie oscyluje w dolnych normach.
Części osób wydaje się, że prowadzenia bloga ma tak naprawdę ukryty cel - pozyskiwanie darmowych produktów. Może i czasem tak jest, ale w tego typu zawiłości ludzkich umysłów nie mam ochoty się wdawać. Każdy ma swoje powody. Te powyższe mi są akurat całkiem obce. Ja piszę o kosmetykach, bo lubię, bo sprawia mi to frajdę, bo jest fajną odskocznią od poważnej codzienności życia, bo kręcą mnie rozmowy z Wami, bo wśród Was jest wiele fantastycznych ludzi! I wiem doskonale, że nie jestem odosobniona i ogromna ilość osób zakłada bloga z pobudek nie mających nic wspólnego z chęcią zapełnienia domowych szafek gratisami od sklepów.
Osobiście nigdy nie odważyłam się na zaproponowanie komukolwiek współpracy i
na poproszenie o przysłanie darmowych kosmetyków dla własnego użytku. Podziwiam osoby, które tak potrafią. Nie jest to jednak podziw
powodujący, że też chciałabym tak umieć.... Nie chcę i w tej kwestii nie
zamierzam nic zmieniać.
Sama natomiast oferty współpracy otrzymuję stosunkowo często (i przyznam, że niezmiennie mnie to zadziwia - zawsze zastanawiam się jak dany sklep czy producent na mnie trafił, bo pozostaje w przeświadczeniu, że na mojego bloga zagląda kilkanaście, no może kilkadziesiąt osób...) Oferty te przyjmuję jednak bardzo, bardzo rzadko. Większość propozycji odrzucam. Odmawiam firmom z różnych półek cenowych. Nie potrzebuję takiej masy kosmetyków jaką miałabym zgadzając się na wszystkie współprace. Nie zamierzam też używać kosmetyków, które niczym mnie nie zaintrygowały i sama bym ich nie kupiła. Nie skuszę się na kosmetyki o podejrzanych lub niepożądanych przeze mnie składach. Nie zgodzę się nigdy na narzucanie mi warunków współpracy ingerujących w moją ocenę w najmniejszym nawet stopniu lub narzucających terminy wystawienia recenzji. Sklep-rekordzista zaproponował mi kosmetyk pod warunkiem, że wystawię recenzję za tydzień ...a kosmetyk był w tym momencie jeszcze u nich. Zdarzył mi się też przypadek, że sklep przysłał mi wraz z zakupionymi przeze mnie kosmetykami parę dodatkowych produktów oraz zażądał wystawienia recenzji tych dosłanych bez mojej zgody i wiedzy kosmetyków - oczekiwał też przedstawienia im recenzji do akceptacji :D. Nie odpisałam im nawet tylko wsadziłam te dodatkowe gifty do koperty i odesłałam na swój koszt sklepowi. Bywały też propozycje "wciskania" mi produktów, które się nie sprzedają - moja pozytywna recenzja miała temu zaradzić i przewietrzyć sklepowe magazyny (naogląda się taki jeden z drugim reklam i chce być jak media markt!). Zazwyczaj takowe nagabywanie kończyło się po moim zapytaniu na jakiej podstawie zakładają, że moja recenzja będzie pozytywna i czy przemyśleli w jaki sposób sprzedaż danego kosmetyku ma szansę wzrosnąć, jeśli moja opinia daleka będzie od pochlebnej.
Swoją odmowę współpracy formułuje zawsze grzecznie i życzę powodzenia. Nie uwierzycie jak duża część firm nie potrafi kulturalnie takiej odmowy przyjąć! Zdarzyło mi się wielokrotnie, że firma, której podziękowałam za propozycje nie korzystając z niej, zarzucała mnie nadal mailami w tym temacie. Dość często po kilku mailach zaczynałam być oczerniana mniej lub bardziej... Pytacie dlaczego? Pojęcia nie mam. Może dlatego, że „wzgardziłam” darmochą??? Nie wiem i szkoda mi czasu na zajmowanie głowy tymi kwestiami. A moja odmowa zamieszczenia na blogu płatnej (uwaga - płatnej!) reklamy wywołała takie oburzenie, że napisano mi jakobym była „zbyt niedojrzała na podejmowanie odpowiedzialnych decyzji”. Ręce opadają..
Mam wrażenie, że dla wielu sklepów i producentów chęć sprzedania się za kilka
darmowych kosmetyków jest tak oczywista, że są zaskoczeni brakiem
zachwytu i zgody z mojej strony. Otóż kochani producenci i drogie sklepy - nie po to założyłam bloga, żeby się nachapać darmowymi produktami!
Stać mnie na kupno kosmetyków. Jak mnie nie będzie stać to przestanę
używać :). Nie muszę podejmować współprac ze sklepami, żeby mieć się czym myć!
Ciekawą, rozsądną i zgodną z moimi zasadami propozycję być może przyjmę (zdarza mi się to zresztą), ale nie sprzedam swojego niezależnego zdania za przykładowy krem
do twarzy, chociażby i kilkaset złotówek kosztował.
Jestem osobą emocjonalną. I w sensie pozytywnym i negatywnym niestety
:). Wiele z Was pisze mi, że te emocje przebijają się przez recenzje.
Coś w tym jest :), moje recenzje są pisane przez emocje. Kiepsko mi wychodzi
udawanie a więc go Wam oszczędzam i nie udaję. Nie wyobrażam sobie
możliwości zachwycania się kosmetykiem wbrew swojej opinii! Naprawdę.
Wydaje mi się, że od razu wszyscy by wiedzieli, że to ściema... Żaden
kosmetyk nie jest wart utraty Waszego zaufania i utraty szacunku do samej siebie. Tak - świadome pisanie nieprawdy w zamian za kosmetyk spowodowałoby, że zaczęłabym mieć sama o sobie bardzo złe zdanie.
To, że dany produkt mi
się podoba a komuś drugiemu nie pasuje (albo odwrotnie) to całkiem inna sprawa i
kwestia wymagań, upodobań i preferencji kosmetycznych. Natomiast świadome
ściemnianie w tym przedmiocie nie mieści się w moim światopoglądzie. Nie rozumiem
dlaczego niektórzy wychodzą z założenia, że każdą „blogerkę można kupić”. Nie
mili moi, nie można. Blogerka też człowiek, a handel ludźmi jest
nielegalny.
Ze wszystkich, co do jednej, współprac na jakie się dotychczas zdecydowałam, jestem bardzo zadowolona! Wszystkie przyniosły mi, oprócz niezapomnianych doznań kosmetycznych, możliwość poznania świetnych osób. Każda z firm wykazała się ogromną kulturą biznesową i profesjonalizmem. Nie wtrącały się w treść i termin opinii, nie miały w tym zakresie żadnych oczekiwań (z tego zresztą względu współprace te zaistniały). Do tego Panie/Panowie byli strasznie sympatyczni :). Tak więc nie mam najmniejszych powodów do narzekania na propozycje, które zdecydowałam się przyjąć.
Biorąc jednak pod uwagę całokształt i udział tych opisanych wyżej, udanych współprac, w ilości otrzymywanych propozycji i niemiłych incydentów, jakie miały miejsce w wyniku mojej odmowy stwierdzam, że propozycje współpracy to najmniej przyjemna część prowadzenia bloga. Każdorazowo, kiedy jestem traktowana jak tania dziwka (wrażliwszych przepraszam za dosadność), która sprzeda się za kilka pachnących butelek, mam ochotę zostawić ten cały blogowy syf. Ale po chwili dochodzę do wniosku, że żaden nieuczciwy sklep nie jest wart tego, by wpływać na moje decyzje - nie będę uzależniać prowadzenia bloga od kombinatorów i kulturalnych inaczej. W końcu piszę dla siebie i dla Was, nie dla sklepów!
Całe szczęście trafiłam na wspaniałe firmy i osoby, dzięki którym mogę z czystym sumieniem napisać, że istnieją wyjątki potwierdzające powyższą regułę. Szkoda tylko, że są to wciąż wyjątki...
Ponoć człowiek jest w stanie przyzwyczaić się do wszystkiego. Mi, pomimo
wielu niemiłych sytuacji, wciąż jednak ciężko przejść obojętnie obok
generalizowania i wrzucania wszystkich blogerów/blogerek do jednego
wora. To nie jest tak, że każde z nas się sprzeda a kwestią do ustalenia
jest tylko cena. Jest cała masa osób, które prowadzą bloga bo lubią, bo
chcą dzielić się swoją pasją. Nie zależy nam na darmowych produktach i
korzyściach finansowych, bo blog to nie praca ani nie źródło dochodów.
To hobby, sposób dzielenia się swoimi zainteresowaniami, nawiązywania
nowych znajomości. Uszanujcie to.
Ps.
Nie zrozumcie mnie źle - zdaję sobie sprawę z tego, że są blogerzy, którzy chętnie napiszą co im się każe a nawet sami to zaproponują. Ale tak jak wspomniałam na wstępie w te tematy nie mam ochoty się zagłębiać, ponieważ są mi obce. Jednak to, że w blogosferze zdarzają się sprzedajni opiniotwórcy nie oznacza, że wyrażam zgodę na utożsamianie mojej osoby z nimi i na traktowanie mnie w taki sam sposób.
Czy uważam, że sprzedaję się wystawiając recenzję produktowi otrzymanemu w ramach współpracy? Nie, nie uważam tak dopóki moje zdanie jest moim własnym.
Z trzeciej strony patrząc moim zdaniem żaden szanujący się sklep i
producent nie decyduje się na nierzetelną współpracę. Nie oszukujmy się -
znakomita większość z nas z daleka wyczuje "przekręt" z recenzją :).
Wbrew powszechnie panującej opinii, w naszym społeczeństwie nie ma aż
tylu idiotów a z internetu korzystają także ludzi potrafiący zrobić użytek z
szarych komórek, jakimi matka natura ich obdarzyła. Sklep, który
proponuje lub akceptuje naciągane recenzje nie zyska zaufania klientów. A
jak życie wielokrotnie pokazało takie podmioty są z rynku eliminowane.