Ciciałabym, chciała, czyli ...

Zakładki bloga

czwartek, 10 sierpnia 2017

Garść minirecenzji

Ponieważ jest gorąco, ja jestem leniwa a upał dodatkowo to wzmaga, zapraszam na garść minirecenzji. Mini, bo pełnych mi się pisać nie chce, a całkiem przemilczeć swoich odczuć jednak nie potrafię :D. Tak więc minirecenzje wydają się być idealnym kompromisem.


Now foods olej shea
Tak, tak – olej shea, nie masło. Działa praktycznie tak samo jak masło, ale jest w formie olejowej. Czyli w formie pozwalającej na szersze i łatwiejsze stosowanie niż w przypadku masła. Zmieszany z  żelem aloesowym ratował mnie po lekkim przysmażeniu słonecznym. Używałam do twarzy, ciała i (z czego jestem niezmiernie zadowolona) do włosów i skóry głowy. Tak, możliwość tak szybkiego i bezproblemowego nakładania shea na skalp to było moje malutkie marzenie :D. Oj dobra, jestem może dziwna, ale każdy może marzyć o czym chce :P. Oczywiście zazwyczaj stosuję olej shea w swojej standardowej wcierce włosowej (żel aloesowy, tonik/hydrolat, olej).
Odżywcza, wygładzająca i regeneracyjna siła masła shea w postaci oleju bardzo mi się spodobała! Szczerze polecam.
Link do produktu


Now Foods serum z Q10
Serum o żółtym kolorze, lekkiej i niegęstej konsystencji, zapachu surowym, delikatnym i bliżej nieokreślonym. Otworzyłam je już dawno temu, kilka miesięcy, teraz kończy je mąż i nadal nie wiem co o nim myśleć :D. Czasem wchłania się do matu, czasem lekko nabłyszcza. Ogólnie nie robi nic złego – nawilża, przyjemnie odżywia, trochę wygładza. Ale miłości z tego nie będzie. Nie zaszkodziło, ale i nie rozkochało mnie w sobie.
Link do produktu


Avebio - ambrozja nawilżająca
Tu już lepiej, dużo lepiej! Serum na bazie kwasu hialuronowego, dobrze nawilżało, nie ściągało skóry jak to ma w zwyczaju HA. W ciepłe dni zdarzało mi się używać je na twarz w wersji solo i byłam zadowolona (brak szybszego świecenia się skóry, nawilżenie na dobrym poziomie, makijaż trzymał się jak zwykle). Większość zużyłam jednak zanim przyszło lato i zazwyczaj doprawiałam go kropelką (dosłownie) oleju shea. Ta mieszanka była świetna dla mojej cery i na dzień i na noc. Oprócz nawilżania zapewnia ukojenie i łagodzenie skóry. Bardzo lubiłam też serum stosować pod maskę w płachcie, bądź jako składnik mieszanki do jej nasączania. Dodawałam do wcierek skalpowych i maseczek glinkowych. Wiele zastosowań, bardzo dobre działanie. Warto mieć taki produkt pod ręką.
Koniecznie poczytajcie o nim więcej (link na końcu). W składzie ma 3 rodzaje kwasu hialuronowego i aloes.
Link do produktu


Tonik hibiskusowy sylveco
Pisałam już o nim (tu i tu). Tym razem chciałam tylko dodać, że fajnie sprawdza się do komponowania wcierek do skóry głowy. A wszystko dzięki lekko żelowej konsystencji :D. Olej zmieszany z nim lepiej trzyma się skóry, nie cieknie tak mocno. Używam dla odmiany od żelu aloesowego i hydrolatów :D
Link do produktu


Brzozowy krem z betuliną Sylveco
To jeden z moich kremowych ulubieńców. Taki kosmetyczny pewniak. Ma konsystencję tłustą, więc na dzień odpada, ale w pielęgnacji nocnej i maseczkowej to wybitna pozycja.
Jest to najbardziej mokry krem spośród wszystkich, znanych mi tłustych wersji kremów. Uczucie wilgoci, które towarzyszy jego aplikacji jest super przyjemne. Wchłania się, ale nie do końca. Pozostawiana warstwa jest tłustawa, ale jej mokrość powoduje, że zupełnie mi nie przeszkadza. I dość mocno nabłyszcza cerę. Rzecz jasna nie jest to krem wyjściowy, tylko domowy :D. Po nałożeniu czuć świeżość, ukojenie. Bardzo dobrze radzi sobie z łagodzeniem podrażnień, suchością i napięciem skóry. Stosuje go także na okolice oczu. Często nakładam grubsza warstwę w formie maseczki i po pół godziny rozcieram niewchłonięta część na szyję i dekolt. Nie zdarzyło się by mnie podrażnił, uczulił czy zapchał. Bardzo, bardzo lubię!
Link do produktu


Lavera, balsam pod prysznic – syrop klonowy i orzechy brazylijskie
Lotion do ciała z tej serii uwielbiam (recenzja)! Balsam pod prysznic nie zachwycił mnie zupełnie, choć tego właśnie po nim oczekiwałam. Konsystencja lejąca, mleczny kolor, słaba piana, słaba wydajność. Do umycia się potrzebowałam znacznie więcej produktu niż zazwyczaj, skończył się bardzo szybko. Zapach przyjemny, otulający i ciepły, właściwy dla nazwy. Nie wysuszał, pozostawiał skórę gładką, był łagodny, ale nie miał tego czegoś…


Pastylki Yves Rocher
Nie wiem czemu je wzięłam, nie pamiętam. Najbardziej przypuszczalną opcją jest konieczność do dobicia do jakiegoś progu – albo chciałam darmową dostawę, albo jakiś konkretny prezent :D. W każdym razie miałam parę pastylek na stanie (jedną zużyłam wcześniej, nie widać na zdjęciu). Wykorzystałam je do perfumowania kąpieli dla stópek. I w zasadzie do niczego innego się nie nadają, bo nie zauważyłam, by same w sobie miały jakieś działanie. Ale pachną ładnie i stopom nie szkodzą :D.



Mydło ryżowe
Na koniec mydło, które naprawdę mnie urzekło, ale jakoś zapomniałam o nim napisać....
Jest praktycznie bezzapachowe, ma wyczuwalne drobinki, które są dość ostre, ale wtapiają się w mydło w trakcie jego zmydlania - na rękach zaczynają zostawiać dopiero w połowie kostki. Pieni się bardzo dobrze i tak na mokro. Świetne do całego ciała, ale służyło mi głownie do twarzy.
Wspaniale oczyszcza, leciuteńko natłuszcza, co zapobiega ściągnięciu cery po użyciu. Ale najbardziej polubiłam je za właściwości wygładzające, a dokładniej za właściwości przedłużające wygładzenie cery po użyciu peelingu. Pierwszy raz spotkałam się z czymś takim :D. Używając tego mydła efekt zastosowania peelingu do twarzy odczuwalnie się wydłużał. I nie działo się tak za sprawą zawartych drobinek, bo te do twarzy nie miały dostępu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ufff! Skończyłam :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz