Ciciałabym, chciała, czyli ...

Zakładki bloga

wtorek, 1 października 2013

Różowo mi!

Jak już wiecie moje zdolności do makijażu są mocno dyskusyjne (delikatnie mówiąc) i ograniczam go do minimum. Czasem jednak talent mnie męczy i mam ochotę rozwinąć skrzydła. Chwilowy zapał trwa zwykle kilka dni i kończy się kolejnym różem w mojej szufladzie. Do nakładania różu (bądź bronzera) mam wyjątkowy antytalent... dość wspomnieć, że swojego czasu pełniłam zaszczytną funkcję Prezesa Klubu Różowych Ciap, zrzeszającego dziewczyny o podobnych jak ja umiejętnościach makijażowych :). Mam wrażenie, że z klubu ostałam się tylko ja..... reszta już dawno załapała o co w tym wszystkim chodzi. Ale ponieważ kapitan opuszcza pokład ostatni to trwam na stanowisku! Może i wciąż nie umiem się malować, ale przynajmniej swojej prezesurze nie mam nic do zarzucenia!


Niedawno pozbyłam się znacznej części tego asortymentu kosmetycznego :), ale wciąż mam kilka kolorów. Są piękne! I wciąż mam nadzieję, że nauczę się ich używać jak należy i włączę do porannego rytuału robienia z siebie człowieka. Niestety czas działa na moją niekorzyść. I nie mam na myśli tego, że się starzeję :) lecz poranne ograniczenia czasowe spowodowane wciskaniem drzemki w komórce o kilka razy za dużo...
A propos czasu... Facet, z którym mieszkam powtarza, że kiedyś był "piękny i młody", a teraz tylko "i" mu zostało. Ja upieram się przy tym, że mi zostało nieco więcej :) staro się nie czuję a piękno jest kwestią gustu - ja zaś gust mam mało wyszukany !!

Moim kolorem są zimne róże. Brzoskwinki, pomarańcze, ciepłe odcienie nie wchodzą w grę. Najbardziej lubię róże matowe, ale tych mam akurat najmniej :). Łatwiejsze w obsłudze są dla mnie róże w kamieniu, a znacznie więcej mam sypkich mineralnych :). Nie ma to jak komplikować sobie sprawy, które z natury rzeczy są wystarczająco trudne do ogarnięcia ...


Jak widać na powyższych zdjęciach minerałki mam w samplach. Dla mnie są wystarczające :). Annabelle i edm bardzo hojnie sypią proszki do próbek i starczają one na baaardzo długo. Lauress jest mniej rozrzutny, ale testowa ilość z pewnością wystarczy na minimum kilkanaście użyć.
Róże lauressa są moim zdaniem najbardziej wytrzymałe i najbardziej odpowiada mi efekt, jaki nimi osiągam. Pigmentację mają dobrą. Stosuję jasne kolory i odmierzam ilość proszku ze zdecydowanym umieram, aby uniknąć porażki. Bez problemu się je nakłada i rozciera, nie zauważyłam aby miały tendencję do robienia plam. Bardzo ładnie wtapiają się w skórę i nie tworzą wyraźnych granic.
Edm są trochę mniej trwałe. Wyglądają na mniej napigmentowane, ale na twarzy efekt jest konkretny i dlatego właśnie czasem się nabieram na tą ich pozorną łagodność koloru :). Niektóre zmieniają nieco odcień po nałożeniu, co mi przeszkadza, bo nie do końca wiem, czego się po nich spodziewać.
O annabelle nie mam jeszcze wyrobionego zdania. Lubię ich matowe i nienachalne, bardzo naturalne kolory. Jesteśmy na dobrej drodze do polubienia się.
Prasowany róż alverde jest śliczny, najprostszy dla mnie w obsłudze, ale najmniej trwały :). Pigmentacja niezła.

Najbardziej do różu i bronzera pasuje mi pędzel sephory, skośny. Mam też kilka innych, ale używam wyłącznie tego.


Mam kilka małych odsypek bronzerów mineralnych w strunach. Kiepsko mi z nimi idzie...
Jeśli już używam to niestety nienaturalny bronzer w kamieniu the body shop - jest matowy i na tyle jasny, że szansa zrobienia z siebie debila jest ograniczona do minimum.
Może kiedyś nauczę się stosować bronzery mineralne, albo kupię naturalny w kamieniu. Na razie jednak nie porywam się na aż tak ambitne cele :) i postanowiłam najpierw oswoić to, co obecnie posiadam.

2 komentarze:

  1. Mmm ale kolekcja :) Też uczę się obsługiwać róż, kupiłam śliczny odcień, co motywuje mnie do nauki:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję :)
    Motywację mam i ja, ale ze zdolnościami i czasem gorzej :)
    Życzę powodzenia!
    Chętnie się dowiem jak Ci będzie szło :)

    OdpowiedzUsuń