Ciciałabym, chciała, czyli ...
▼
Zakładki bloga
▼
piątek, 17 marca 2017
Moje metody pielęgnacji: twarz - kremy i inne smarowidła
Ogólnie rozpowszechniona zasada pielęgnacyjna głosi, że krem na dzień jest lżejszy, a krem na noc cięższy i bogatszy. Jest to szeroko stosowane przez producentów kosmetyków, którzy zazwyczaj w taki właśnie sposób tworzą kremy – krem na dzień szybko się wchłania, jest mniej tłusty niż wersja nocna, która z kolei zawiera więcej wartości odżywczych i zazwyczaj ma też bardziej treściwą konsystencję. Ma to uzasadnienie praktyczne, bo zazwyczaj zależy nam na tym, by nie świecić się przez zbyt tłusty krem w ciągu dnia i mamy rano zbyt mało czasu, by czekać na jego długie wchłanianie się. Czy jednak tą zasadę należy stosować zawsze, wszędzie i wobec każdego? Czy oprócz uzasadnienia praktycznego jest to także korzystne dla naszej skóry w ujęciu pielęgnacyjnym? Ja uważam, że nie zawsze. W pielęgnacji wszystko jest względne, uzależnione od konkretnej skóry konkretnej osoby. Dzisiaj opiszę Wam swoje podejście do stosowania kremów/serów/mieszanek do pielęgnacji twarzy.
1. Kremy matujące
Idąc utartym szlakiem, szukałam kremów na dzień stricte matujących z uwagi na podatną na błyszczenie strefę T. Owszem, bywały pojedyncze przypadki, kiedy faktycznie skóra po nałożeniu kremu była matowa, ale nie przekładało się to na spektakularne opóźnienie jej błyszczenia. Częściej bywało tak, że niedługo po aplikacji skóra miała ładny mat, ale niestety trwał on krótko i skóra świeciła się szybciej niż po kremach bez właściwości matujących. Po wielu próbach i zużytych kosmetykach doszłam do wniosku, że szukanie kremu matującego jest bez sensu. Zysk z właściwości matujących jest albo żaden, albo wręcz ujemny, albo zbyt krótki by sobie zawracać tym głowę. Zauważyłam dodatkowo, że kremy matujące nie pielęgnują mojej skóry na takim poziomie, jakiego bym sobie życzyła – często nawilżenie i odżywienie było zbyt słabe, a nie mam wybitnie dużych wymagań pod tym względem. Po za tym wybór naturalnych kremów matujących do cer mieszanych jest mocno ograniczony, musiałam więc iść na ustępstwa pod względem składu – albo było coś czego nie lubię, albo brakowało tego, na czym mi zależało… Ale mogłam mieć albo krem matujący średnio mi pasujący pod względem składu, albo krem bez właściwości matowienia skóry ale z lepiej dobranymi do moich potrzeb składnikami. Biorąc pod uwagę fakt, że nie spotkałam się z kremem, który by faktycznie uregulował wydzielanie sebum, porzuciłam poszukiwania kremów matujących i skupiłam się na ich innych, ważniejszych dla mnie właściwościach.
Przy tej okazji warto wspomnieć, że niekiedy nadmierne wydzielanie przez skórę sebum jest formą obrony przed jej wysuszeniem. Starając się zwalczyć świecenie cery stosujemy silne produkty oczyszczające, matujące, które w efekcie coraz bardziej ją wysuszają. Więc zaczyna się bronić coraz intensywniej wydzielając coraz więcej sebum. Wówczas my jeszcze bardziej ją wysuszamy…. I tak dalej. Jeśli masz problem z nadmiernie świecąca się cerą postaw na jej nawilżanie i odżywianie. Stosując produkty silnie oczyszczające zadbaj o dokładne nawilżenie cery po ich użyciu. W moim przypadku prawidłowe dbanie o cerę przyniosło lepsze efekty w kwestii uregulowania nadmiernego błysku niż jej wcześniejsze próby matowienia i stosowanie oszczędnej pielęgnacji nawilżająco – odżywczej. Tkwiłam bowiem w błędnym przekonaniu, że intensywna pielęgnacja zemści się większym błyszczeniem twarzy. A ona przewrotnie mściła się błyszczeniem za pielęgnacyjny niedosyt.
2. Krem na dzień/krem na noc
Utarło się przekonanie, że krem na dzień ma być lekki a krem na noc cięższy. Dotyczy to rzecz jasna nie tylko kremów, ale wszelkich smarowideł twarzowych. U mnie nie zawsze się to sprawdza. Wszystko zależy od pory roku, od ogólnej kondycji i od potrzeb skóry w danej chwili.
Późną wiosną i latem faktycznie preferuję dzienną lekkość na twarzy, ale nie przepadam też za mocno odżywczymi preparatami na noc. W ciepłym sezonie stosuję na dzień:
- lekkie kremy
- kwas hialuronowy z kropelką lekkiego oleju albo dodatkiem kremu,
- żel aloesowy soute lub z zmieszany z kremem czy kropelką oleju.
Zdarza mi się także nie smarować twarzy niczym – rzadko, bo rzadko, ale jednak. W takich dniach intensywnie dopieszczam cerę tonikami i hydrolatami.
Na noc również nie stosuję latem ciężkiego kalibru pielęgnacyjnego, bo mojej cerze taki schemat nie służy w upalne miesiące. Nawilżam ją jednak wtedy mocniej niż zazwyczaj. Staram się też 1-2 razy w tygodniu nałożyć na kwadrans lub dwa maseczkę odżywczą, by nie pozbawiać skóry dopływu wartości odżywczych.
Zaznaczam, że nie stosuję ochrony przeciwsłonecznej, więc kwestia filtrowania nie zostanie poruszona.
W okresie jesienno - zimowym stosuję często pielęgnację odwrotną od typowej. Na dzień nakładam bardziej odżywcze kremy, na noc lżejsze (co nie znaczy, że całkiem lekkie).
Sposób taki bardzo dobrze się u mnie sprawdza, ponieważ:
- w ciągu dnia skóra twarzy narażona jest na niekorzystne warunki pogodowe i lekki krem nawilżający jej wówczas nie wystarcza – bardziej treściwy krem odżywczy zapewnia lepszą ochronę przed mrozem i wiatrem i zabezpiecza skórę przed wysuszeniem i podrażnieniami, na które zimą jest bardzo podatna.
- skoro w ciągu dnia ubieram cerę w cięższego kalibru kremy, na noc trochę jej odpuszczam i często specyfiki nocne są sporo lżejsze od dziennych.
O samym toniku na noc nie ma u mnie mowy (no, może raz na tydzień, dwa). Z drugiej strony ciągłe karmienie cery odżywczymi kremami rano i wieczorem to dla mnie za dużo – po kilkunastu dniach cera robi się nieładnie spulchniona, rozszerzają się pory, kremy znacznie gorzej się wchłaniają. Jeśli i Wy obserwujecie u siebie takie zjawiska to może to być znak, że przekarmiacie cerę.
Oczywiście stosowane na dzień kremy są odżywcze, ale nie są tłuste. Świecić się nie lubię, więc wybieram te kremy, które silnie pielęgnują, ale wchłaniają się dobrze i nie zostawiają świecąco – tłustej warstwy.
Na przełomie sezonów moje metody dbania o cerę ulegają zmianie w zależności od kondycji i potrzeb skóry w danym momencie. Nie mam zaznaczonych w kalendarzu dat, od których zaczynam stosować lekkie kremy na noc a ciężkie na dzień i na odwrót :D. Wszystko zależy od danego momentu. Zdarza mi się też korygować zasady dbania o cerę w środku lata lub w środku zimy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
W pierwszym okresie świadomego dbania o cerę stosowałam się do ogólnych i powszechnie znanych zasad pielęgnacyjnych. Jednak po pewnym czasie doszłam do wniosku, że nie wszystko co jest powszechnie zalecane jest dobre dla mnie – przestałam wciskać swoją cerę w obowiązujące normy pielęgnacyjne i stworzyłam własne normy dla mojej cery.
Nie zawsze sugeruję się wskazaniami producenta w zakresie zaleceń co do pory stosowania danego kosmetyku. Często krem dedykowany na noc używam na dzień i na odwrót. Między innymi z tego właśnie powodu cieszy mnie bardzo zjawisko jakie obserwuję w trendach pielęgnacji naturalnej, dotyczące coraz większego wyboru smarowideł do twarzy bez wskazania czy są one na noc, czy na dzień (nie wiem jak jest z półką drogeryjną, bo nie śledzę jej jakoś szczególnie). Takie właśnie produkty, bez podziału noc – dzień, najbardziej przykuwają moją uwagę.
Na dzisiaj to wszystko :). A Wy jakie stosujecie zasady?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz