Ciciałabym, chciała, czyli ...

Zakładki bloga

czwartek, 26 września 2013

A teraz będzie o mydłach

Jedna z grona moich koleżanek - naturalnych wariatek :) przyznała się, że mydła w kostce jej nie kręcą...
Wykazałam absolutny brak zrozumienia dla braku jej miłości.
No bo jak można nie kochać naturalnych mydeł w kostce? No jak???
Toż to sama przyjemność, radocha i nieskończone źródło nowości do testowania!
Może zmieni zdanie - będę się starać :)



Mydło w kostce - mało wyszukany kosmetyk i raczej niezbyt odkrywczy. Syndety zniechęciły mnie do siebie już bardzo dawno i przed erą naturalną produkt udający mydło nie miał miejsca w mojej łazience.

Ale naturalne kostki to jest całkiem inna sprawa! To jedna z moich największych naturalnych słabości i miłości :)
Wybór jest przeogromny! Nawet nie będę próbować wymienić chociażby części z nich, bo to niekończąca się lista.
Moje uwielbienie dla mydeł jest tak duże, że nawet perfumy preferuję o zapachu czystego mydła :). Wiele lat straciłam na poszukiwaniach perfum mydlanych - Prada irysowa spełniła moje perfumeryjne marzenia.


Przedstawię jedynie te egzemplarze mydeł, które obecnie u mnie goszczą. Strasznie żałuję, że mam ich w tym momencie tak mało! Nie wiem jak mogłam dopuścić do takiej sytuacji... Obiecuję poprawę.

Mydeł używam głównie do mycia twarzy - zastępują cały demakijaż, wyłącznie oczy zmywam micelem, bo jednak usuwanie tuszu do rzęs mydłem nie wydaje mi się zbyt dobrym pomysłem...być może moja miłość  mydlana nie dojrzała jeszcze do takich poświęceń.

Resztę ciała również bardzo lubię myć mydłami, często używam ich też do higieny intymnej.
Nie potrafię wskazać jednego mydła, które jest według mnie najlepsze. Nie da się. Za dużo jest tych dobrych :) ale cudownym zbiegiem okoliczności mam w zapasie mydełko firmy, która ma moim zdaniem najfajniejsze produkty z dodatkiem glinek. Jest to firma les argiles - znajdziecie u nich czyste glinki (sypkie i w paście), kremy, żele pod prysznic, szampony i mydełka właśnie. Wersja kostki z glinką różową to jeden z moich mydlanych, największych hitów! Polecam każdemu!

Obecnie przybieram się do rozpakowania mydełka les argiles z glinką czerwoną - to już kolejny egzemplarz, co przy moim niskim poziomie wierności kosmetycznej jest ogromną dla niego pochwałą (a wyobraźcie sobie jak fantastyczna jest wersja z różową glinką, skoro jest jeszcze lepsza od czerwonej!).

Czerwoną glinkę lubię bardzo w formie maseczki do twarzy - rozrabiam z hydrolatem i dodaję kilka kropelek oleju. W mydle sprawuje się równie dobrze.
Mydełko pachnie bardzo  świeżo i delikatnie, nie podrażnia mnie i nie wysusza. Leciutko napina i ujędrnia skórę. Bardzo dobrze oczyszcza i wspomaga proces odbudowy i regeneracji skóry. Kojąco wpływa też na problemy skórne i przyspiesza gojenie niepożądanych wykwitów. Pomaga skórze odzyskać jednolity kolor i bardzo delikatnie usuwa martwy naskórek. Wygładzenie skóry jest na wysokim poziomie i odczuwalne praktycznie po 1-2 użyciach :).
Mydło z glinką często zostawiam na twarzy na minutkę lub dwie w formie maseczki. Zwiększa to siłę oczyszczania cery.
Mydełko jest twarde i jak na mydła naturalne jest bardzo wydajne. Bardzo dobrze też się pieni.
Kolekcja les argiles


mydło z glinką czerwoną, les argiles


Tradycyjne, czarne mydło afrykańskie (z uwagi na wygląd po zmoczeniu zwane przeze mnie czule "kaszanką") to bardzo wyjątkowy produkt. Konsystencja nie jest tak zwarta jak w typowych kostkach, jest dużo luźniejsze, przez co po zamoczeniu jest miękkie i lekko elastyczne. Robi z moją twarzą niesamowite rzeczy... Jestem pod wrażeniem tego mydła od bardzo dawna i zawsze wracając do niego jestem tak samo zauroczona. Wymaga wyjątkowej dbałości w przechowywaniu, trzeba umożliwić mu dokładne wysychanie i nie należy go trzymać w miejscu, do którego woda ma dostęp w trakcie kąpieli.

Czarne mydło afrykańskie nie myje skóry, ono ją pielęgnuje. Przynajmniej w moim przypadku. Choćbym zapuściła paszczę do stanu makabrycznego, to mydło przywraca ją do życia. Sukcesywnie, dzień po dniu, mycie po myciu... jest coraz lepiej i lepiej. Zmiany na lepsze następują szybko. I nie chodzi tylko o oczyszczanie (a robi to bosko!), ale też o odżywianie i przywracanie cerze blasku. Zauważyłam, że pomaga rozjaśnić przebarwienia skórne, sprawia, że skóra jest jakby silniejsza, bardziej zwarta. Moja cera przyzwyczaja się do niego po jakimś czasie stosowania, więc zużywam jego małe porcje robiąc przerwy. Jest idealne do higieny intymnej i oczywiście do reszty ciała (ale przyznam szczerze, że na resztę ciała mi go szkoda... no taki ze mnie sknerus mydlany!).

Nie jest zbyt łatwo dostępne, można je dostać na stronie coastal scents i z tego własnie źródła ja mam swoje. Pojawiają się z rzadka w ofertach polskich sklepów internetowych, więc jeśli dobrze poszperacie znajdziecie kaszankę również u nas. Czarne mydła afrykańskie występują też w typowych, twardych kostkach. Dudu-osun są bardzo fajne, ale nie tak dobre jak opisywana przeze mnie wersja tradycyjna.
Moja kaszanka :)



tradycyjne, czarne mydło afrykańskie
W zapasach znalazłam też niedobitki tuli :)
Mydełka tuli lubię bardzo - jest ich wiele rodzajów, większość mi pasuje, są przyjemne w używaniu, nie drażnią zapachami, pielęgnują naprawdę przyzwoicie i mają bardzo przystępne ceny. Ale to nie są mydła do zadań specjalnych, to nie są mydła, po których użyciu wpadam w zachwyt i nie mogę złapać tchu. To nie są mydła do wielbienia - to są mydła do używania :). Czy to źle? Czy to znaczy, że nie mam o nich dobrego zdania? Absolutnie nie! Lubię je bardzo, ich wersje mini niezmiennie mnie rozczulają słodkim kwiatuszkiem. Są niezwykle wygodne w używaniu właśnie dzięki niewielkiemu rozmiarowi, a do tego kupując wersje mini możemy nabyć od razu kilka ich rodzajów i testować, testować, testować. Szczególnie polecam wersje z kokosem, jedwabiem, marchewką, miodem.
Gdybym miała zabrać jedno mydło na bezludną wyspę nie byłoby to tuli :) ale są naprawdę świetne do codziennego użytku i wyjątkowo wygodne do zabrania w podróż. Mojej twarzy w większości służą (jedynie węgiel, glinka multani i dla alergików nie sprawdziły się w tej roli), natomiast ciało jest zadowolone z każdej ich wersji. Warto wypróbować, bo to naprawdę niezwykle fajna, nasza rodzima mydlarnia z przesympatyczną i zaangażowaną obsługą (mydlarnia-tuli.pl). Ich mydełka i balsamy w kostkach zrobiły wielką furrorę podczas jednych ze świąt Bożego Narodzenia - moja rodzina dostała pod choinkę zestawy produktów ze sklepiku tuli :) byli oczarowani!


wersje mini mydełek tuli


Poniżej resztka mydła mango firmy South of France. Wyjściowo kostka była bardzo duża, więc podzieliłam ją na mniejsze części. Zresztą dzielenie mydeł, nawet tych standardowych 100g, weszło mi w nawyk. Z jednej strony umożliwia mi to podesłanie kawałka którejś koleżance, a z drugiej strony pozwala szybciej zmieniać mydła pod prysznicem :). Mając w mydlanej poczekalni kilka lub kilkanaście kostek i całkowity brak cierpliwości jest to naprawdę idealne dla mnie wyjście!



south of france, mydło mango
Mydło mango pachnie cudnie! Mangowo oczywiście. Planuję zakup również innych wersji zapachowych tych mydeł - są dostępne na iherb i jest ich naprawdę duży wybór. Mydełka nie wysuszają, nadają się do całego ciała (twarzy również), dobrze oczyszczają i odświeżają. Przyjemność ich używania jest duża także ze względu na walory zapachowe. Duże, tanie, bardzo dobrej jakości mydła.
Czyli co - brać? Brać!
le petit olivier, zielona herbata
Nas wariatów jest cała masa... gdyby nie mydlany amok mojej cudownej wątkowej koleżanki Beeets, nie miałabym dwóch widocznych powyżej egzemplarzy le petit olivier. Jak widać kosmetyczny szał jest bardzo zaraźliwy :). Albo ja taka podatna na zarażanie...
Pachną nieziemsko! Herbaty nie piję od lat niepamiętnych, ale zapach herbaciany to jeden z moich ulubionych, zaraz po mydlanym :). Mając zatem oba ukochane zapachy, zamknięte dodatkowo w kostce naturalnego mydła, nie mogę nie oszaleć z zachwytu! Wyglądają i pachną pięknie! I to tyle co teraz mogę o nich napisać...


Przyszło też zamówienie z holland&barret, a wraz z nim 3 kolejne mydła. Dziś jest piękny dzień!

oliva - mydło oliwkowe, simply soaps - lawenda i nagietek, 
dr.organic - z oliwą 

Pamiętajcie:
Mydła naturalne nie mogą stać w wodzie, łatwo się rozpuszczają. Podarujcie im więc odrobinę luksusu i zapewnijcie mydelniczkę odprowadzającą nadmiar wody. Dzięki temu Wasze skarby będą bezpieczne, w dobrej kondycji i na dłużej wystarczą :)


Ps.

Winną powstania tego posta jest Effcia!

3 komentarze:

  1. Co sądzisz o mydle Biały Jeleń? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. LPO mam mydło miodowe i shea. Nie wiem jak shea, bo jeszcze nie uzyłam, ale miodowe bardzo wysusza :(

    OdpowiedzUsuń